Reportaż: Orlinek – skocznia coraz bardziej zapomniana

0
1099

Skoki narciarskie w Polsce, głównie za sprawą sukcesów Adama Małysza i Kamila Stocha, przeżywają w Polsce prawdziwy rozkwit. Prowadzone są kolejne modernizacje skoczni, zawodnicy mają coraz lepsze warunki do treningów w kraju i najnowocześniejszy sprzęt. Czy rzeczywiście wszędzie jest tak kolorowo?

Podczas gdy w Beskidach i Małopolsce skoki narciarskie rzeczywiście się rozwijają, szkolone są nowe talenty i zabiega się o poprawę narciarskiej infrastruktury, na Dolnym Śląsku skoki narciarskie stopniowo umierają. Wśród klubów zrzeszonych w Dolnośląskim Związku Narciarskim próżno szukać takiego, który prowadziłby jeszcze sekcję skoków narciarskich.

Trudno się dziwić – młodzi adepci skoków z Dolnego Śląska z powodu braku odpowiedniej dla początkujących zawodników infrastruktury, jeździli na treningi do Czech, co generowało dodatkowe koszty i było bardzo czasochłonne. Do niedawna o skoki na Dolnym Śląsku próbowano walczyć jeszcze w Lubawce, ale brak wsparcia ze strony lokalnych władz, odpowiednich warunków i zasobów finansowych także i tam uniemożliwiły rozwój tej dyscypliny.

Najbardziej znaną dolnośląską skocznią jest Orlinek w Karpaczu. Skocznia powstała po II wojnie światowej niedaleko miejsca, w którym od 1912 roku istniała pierwsza skocznia narciarska w regionie – Schneekoppenschanze. Obiekt zbudowany pod kierownictwem Stanisława Marusarza został zniszczony przez wichurę w 1962 roku. Odbudowano go dopiero 16 lat później, stawiając nową metalową konstrukcję.

Skocznia ostatni raz modernizowana była w 2000 roku w związku z Mistrzostwami Świata Juniorów w Narciarstwie Klasycznym. Punkt konstrukcyjny przesunięto na 85 metr, a wielkość skoczni od tego czasu to 94 metry. Mistrzostwa świata juniorów odbyły się w Karpaczu na przełomie stycznia i lutego w 2001 roku, a zwycięzcą był wówczas Velli-Matti Lindstroem. Po mistrzostwach pojawiła się szansa na rozwój skoków narciarskich w regionie, jednak pieniądze oferowane przez władze samorządowe stanowiły jedynie kroplę w morzu potrzeb. Brakowało odpowiedniego sprzętu jak i miejsc do treningów dla dzieci stawiających pierwsze kroki w tej dyscyplinie, zachęconych sukcesami Adama Małysza.

Po zawodach dla najlepszych juniorów świata na skoczni w Karpaczu rozgrywano głównie konkursy Pucharu Kontynentalnego w kombinacji norweskiej. W 2004 roku na Orlinku rozegrano konkurs o mistrzostwo Polski, z którego pochodzi rekord obiektu należący do Adama Małysza – 94,5 metra. Jednak przez większość czasu na skoczni nic się nie działo. Od sezonu 2009/2010 nawet kombinatorzy przestali rywalizować w Karkonoszach. W 2011 roku, po zlikwidowaniu przez miejscowy klub sportowy sekcji skoków narciarskich, niemal całkowicie zniknęła nadzieja na rozwój skoków na Dolnym Śląsku.

Obecnie skocznia w Karpaczu wykorzystywana jest jako centrum sportów ekstremalnych i punkt widokowy. Dolna część zeskoku skoczni została zalana wodą – głębokość powstałego zbiornika sięga 3 metrów, co budzi obawy o całkowite zniszczenie tej części obiektu. Wieża skoczni wykorzystywana jest do organizowania skoków na bungee.

Od dwóch lat w sierpniu na skoczni odbywa się ekstremalny bieg „Kill the Devil Hill”, reklamowany jako bardzo wymagający sprint. Wyścig ma zaledwie 300m, ale średnie nachylenie wynosi 30 stopni. I chociaż cieszy fakt, że miasto zabiega o organizację takich wydarzeń, aby wzbudzić zainteresowanie skocznią, szkoda, że nie dzieje się tak w związku z takim rodzajem zawodów, do których obiekt został stworzony.


  • Źródło: Własne / Karpacz.pl