Mistrz Świata z Oslo, dwukrotny zdobywca Kryształowej Kuli, dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni i rekordzista świata pod względem liczby zwycięstw – tak w dużym skrócie można scharakteryzować najważniejsze dokonania Gregora Schlierenzauera. Do tego należałoby doliczyć dwa brązowe medale olimpijskie zdobyte indywidualnie, Mistrzostwo Świata w lotach i trzy Małe Kryształowe Kule, ale gdyby być dokładnym to i na tym nie koniec. Ostatnio jednak niepokonany niegdyś Austriak zmaga się z kryzysem i nie potrafi choćby zbliżyć się do formy sprzed lat. Z tego powodu dookoła nie brakuje głosów wróżących mu rychłe zakończenie kariery, a nawet pójście w ślady Svena Hannawalda. Czy jednak porównania z niemieckim skoczkiem naprawdę mają sens i już nic nie da się zrobić?
Schlierenzauer zadebiutował w Pucharze Świata 12 marca 2006 roku w Oslo i od razu zdobył tam pierwsze punkty. Jeszcze tego samego roku został Mistrzem Austrii i wygrał pierwsze w karierze zawody najwyższej rangi – całkiem nieźle jak na szesnastolatka. Już wtedy przepowiadano mu wielką przyszłość i nadano mu miano „cudownego dziecka austriackich skoków.” Lata 2008 – 2009 to jego najlepszy czas, wygrywał wtedy prawie każdy konkurs, w którym startował. Ciągle jeszcze rozwijał się sportowo, a już nazywano go wybitnym. Szybko dostał także łatkę zarozumiałego, rozkapryszonego chłopca. Kibice skoków narciarskich dzielili się na tych, którzy Gregora uwielbiali i na tych, którzy życzyli mu jak najgorzej. On jednak dojrzewał wraz z kolejnymi wygranymi konkursami i nauczył się szanować i rywali i kibiców. Kiedy zwycięstwem w Zakopanem w 2012 roku dorównał swojemu idolowi z dzieciństwa – Adamowi Małyszowi – nie krył wzruszenia. Wtedy dla wszystkich stało się jasne, że raczej prędzej niż później Austriak zostanie nowym rekordzistą, jeżeli chodzi o wygrane zawody Pucharu Świata. Obecnie rekord ten wynosi 53 i na razie nie wiadomo, czy Schlierenzauer jeszcze go poprawi, bo licznik się chwilowo zatrzymał.
Ostatnią wygraną Gregor zaliczył ponad rok temu w Lillehammer, w dość kontrowersyjnych zresztą warunkach. Coś się zacięło jednak dużo wcześniej – po sezonie 2012/2013, w którym zdobył Kryształową Kulę. Potem jeszcze jesienią wydawało się, że na Austriaka nie ma mocnych, bo znowu wygrywał. Ale stało się to, o czym mówiono od dłuższego czasu – jego organizm w końcu odmówił mu posłuszeństwa. Apogeum przyszło w okolicach Igrzysk Olimpijskich w Sochi, na które Schlierenzauer pojechał bez formy. Był to prawdziwy cios dla kogoś, kto osiągnął już w karierze wszystko, poza złotem olimpijskim. Przez cały ostatni sezon skakał bardzo przeciętnie, z wyjątkiem Mistrzostw Świata w Falun, gdzie udało mu się zdobyć srebrny medal. Wtedy wydawało się, że coś wreszcie zaskoczyło i teraz mistrz wróci na właściwe tory. Tak się jednak nie stało i sezonu nie udało się uratować. Po ciężko przepracowanym lecie Austriak zapowiadał, że zimą wróci silniejszy, wciąż jednak tego nie widać. Kiedy coś nie wychodziło, opuszczał kolejne konkursy, by potrenować w samotności. Sytuacja bynajmniej nie wygląda dobrze, bo w Oberstdorfie Gregor zawalił kwalifikacje, co przyczyniło się do ostatecznej porażki w konkursie.
Co w takiej sytuacji powinien zrobić Schlierenzauer i czy coś w ogóle da się jeszcze zrobić? Na razie wydaje się, że utytułowany skoczek znajduje się na równi pochyłej i powrót do dawnej formy pozostaje tylko w strefie marzeń. W sporcie jednak nie można wszystkiego z góry przesądzać i – jak nie raz pokazała historia – z każdego kryzysu można wyjść. Sami niedawno mogliśmy się o tym przekonać na przykładzie Agnieszki Radwańskiej, której nawet najwięksi eksperci nie dawali większych szans na szybki powrót do światowej czołówki. Wszystko zmieniło się w mgnieniu oka, a koniec tej transformacji dobrze znamy. Wielu sportowców podkreśla, jak cienka jest linia między przeciętnością a mistrzostwem. Że wystarczy zmienić jedną małą rzecz, by działy się cuda. Kluczem jest głowa. I pewność siebie. Więc może w wypadku Gregora zadziałałaby ta sama strategia, która pomogła Radwańskiej? Regularność jest mu potrzebna na pewno, czyli nie powinien odpuszczać więcej żadnego konkursu. Pewność siebie buduje się dobrymi wynikami, a jeżeli nie zachowa pucharowego rytmu, nic z tego nie będzie. Rezultaty powinny przyjść same, choćby małymi krokami.
Póki co przed Gregorem Schlierenzauerem długa droga, a chyba nie można sobie wyobrazić lepszego jej początku od tak wyjątkowych dla niego konkursów TCS, zwłaszcza w rodzinnym Innsbrucku. Jest o co powalczyć, bo sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna. A wiadomo, że im gorsze wyniki, tym trudniej się sportowcom po nich podnieść. Może szkoda by było tak wspaniałej kariery.
- Źródło: Własne
- FOTO: Wiktoria Ostrowska