Za nami zmagania Letniego Grand Prix w roku 2015! Były na swój sposób wyjątkowe – nie tylko ze względu na wyjątkowo wysokie temperatury panujące podczas konkursów czy na zaskakującą wygraną w całym cyklu Japończyka Kento Sakuyamy, ale przede wszystkim z powodu nowych, a zarazem wywołujących sporo kontrowersji, przepisów dotyczących kontroli sprzętu narciarskiego. Już od jakiegoś czasu wyrywkowe przeglądy sprzętu w trakcie zawodów zaczęły być stałym elementem prac organizacyjnych, by w końcu na dobre zagościć w harmonogramie obowiązków działaczy FIS. Kontrole miały charakter wyrywkowy i nie wszyscy zawodnicy musieli oddawać do sprawdzania nart czy kombinezonu. Czasami jednak działania kontrolerów FIS, na czele z Seppem Gratzerem, miały wpływ na końcowe rezultaty wielu konkursów najwyższej rangi. Co roku, mamy do czynienia z jakimiś próbami wprowadzenia reform bądź nowości do regulacji zmagań skoczków. Zeszłoroczna próba nowej formuły konkursów, tzw. system 4G, czyli zaliczenie kwalifikacji do ogólnej punktacji konkursowej i podział zawodników w zasadniczym konkursie na cztery grupy, zakończyła się ogromnym niewypałem. 2015 rok został uznany przez FIS „Rokiem Dbałości o Kontrole Sprzętu”, kontynuując tradycje takich wydarzeń jak „Rok Walki z Silnym Wiatrem” czy też „Rok Nowych Konkursów”. Jak wiemy, nowe przepisy dotyczące sprzętu mówią nam, że kontrole kombinezonu, butów czy nart odbywają się również przed wejściem na belkę startową, po czym nie można nawet dotknąć sprawdzonego kombinezonu. O co w tym wszystkim chodzi? W jakim celu zostały stworzone te nowe przepisy?
Można byłoby powiedzieć, że FIS znowelizował przepisy dotyczące kontroli sprzętu narciarskiego po to, aby… cokolwiek jeszcze zrobić i zmienić w skokach narciarskich. Taka tam mała ironia, bowiem Międzynarodowa Federacja Narciarska jest instytucją, która od czasu do czasu wręcz musi podjąć się pewnych konkretnych reform. W tym roku wypadło akurat na kwestie stroju skoczków i jego przeglądu. Jednakże tym razem, zmiany w przepisach miały charakter zdecydowanie inny niż uatrakcyjnienie zmagań w skokach narciarskich. To wyraźny sygnał, że FIS decyduje się na prawdziwą walkę z nielegalnym procederem technicznym, o którym w środowisku narciarskim jest trochę cicho. Chodzi o rozwijające się nowinki techniczne, które śmiało można określić mianem „dopingu technicznego”.
Wraz z biegiem czasu, zmieniał się uniform zawodniczy skoczków. W latach 70. poprzedniego stulecia do wyjścia na skocznię potrzebne był dobrej jakości narty, czapeczka z goglami oraz przyzwoite ciepłe ubrania. W ciągu kolejnych dekad, będąc bliżej ostatecznego unowocześnienia ekwipunku skoczka, zmieniały się wszystkie elementy ubioru zawodnika. Od kasku aż po obcisłe kombinezony. Wraz z większą ilością nowych elementów w stroju uczestnika zawodów w skokach, zwiększała się granica możliwa do przekroczenia na obiektach pod względem bicia rozmaitych rekordów, dodając do tego rosnące ryzyko niebezpiecznych zdarzeń podczas konkursów. To wymusiło FIS, by stworzyć restrykcyjne przepisy – najpierw regulujące wymiary i rodzaje sprzętu, a później sposób ich kontroli.
Mimo wprowadzenia szczegółowych zasad, producenci sprzętu oraz współpracujące z nimi federacje starały się omijać przepisy, by móc zastosować nowości w dziedzinie techniki i wprowadzić je w życie. Byleby tylko być o kilka kroków przed konkurencją. Tak zrobił na przykład Simon Ammann podczas Igrzysk Olimpijskich w Vancouver w 2010 roku, kiedy na skoczniach w Whistler Szwajcar deklasował konkurentów o kilka metrów na każdy skok. To była zasługa nie tylko fantastycznej formy Ammanna, lecz także nowatorskich wiązań, dzięki którym skoczek mógł mocniej wybijać się z progu. Szum wokół wiązań szwajcarskiego skoczka był w pewnych momentach o wiele większy od samych dwóch złotych krążków Simona – niektórzy trenerzy domagali się nawet specjalnego śledztwa pod egidą FIS. Kolejną kontrowersją, zdecydowanie nowszą, była wygrana Andersa Jacobsena w konkursie Turnieju Czterech Skoczni w Ga-Pa. Tam Norweg wygrał dzięki… wyjątkowo długim rękawom kombinezonu, przez co miała się zwiększyć powierzchnia nośna zawodnika. Jacobsen został stanowczo upomniany przez działacza FIS, odpowiedzialnego za sprzęt, Seppa Gratzera. I tyle było w temacie.
Czy obecnie w skokach narciarskich rzeczywiście istnieje zjawisko dopingu technicznego? Trudno tutaj o jednoznaczną odpowiedź. Z jednej strony, każda możliwa szansa na poprawę warunków aerodynamicznych jest wykorzystywana przez skoczków i firmy produkujące sprzęt, co często oznacza łamanie zasad zdrowej rywalizacji, by znaleźć jakąś przewagę nad rywalami. To jednocześnie oznacza ciągłe zmienianie przepisów – niestety, zawsze znajdą się jakieś luki skrzętnie wykorzystywane. Z drugiej strony jednak, skoki narciarskie to nie Formuła 1 i w głównej mierze sukcesy nie są zależne od posiadanego sprzętu, lecz także od zdrowia i formy danego skoczka. Kombinezon, kask czy narty to sprawa drugorzędna, w porównaniu z dyspozycją fizyczną sportowca. Doping techniczny w skokach jeszcze nie istnieje, ale czas pokaże, czy drużyny narodowe na potęgę będą szukały nowych rozwiązań z różnych dziedzin nauki. Nowe przepisy kontroli sprzętu FIS mogą znacząco ograniczyć ryzyko nadmiernych nowinek w ubiorze skoczków.
Znany jest już jeden przegrany nowych zasad FIS – Thomas Morgenstern. Gdyby wielce utytułowany Austriak skakałby dalej, już nie mógłby się klepać po nogach przed skokiem. Za klepnięcie byłaby dyskwalifikacja – koniec, kropka. Z prawem się nie dyskutuje, a „ignorantia iuris nocet”.
- Źródło: Własne
- FOTO: Barbara Kosma