Primoż Peterka dwa razy zdobył Puchar Świata w skokach narciarskich. Do największych sukcesów jednego z najwybitniejszych Słoweńskich skoczków narciarskich w karierze należą również zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni, a także wywalczenie Pucharu Świata w Lotach Narciarskich.
Primoż Peterka 32 razy stał na podium konkursów Pucharu Świata, w tym aż piętnaście razy zwyciężał. Wywalczył również brązowy medal w konkursie drużynowym na Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City, brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie (konkurs drużynowy). Karierę zakończył po sezonie 2010/2011 roku, zobaczmy więc jak wspomina swoją karierę.
Słoweniec udzielił stacji Eurosport wywiadu dotyczącego przebiegu swojej kariery. Na początku opowiedział o pierwszym konkursie jaki widział na własne oczy w Planicy:
– „Miałem dziewięć lat, a mój rodak, Primoż Ulaga wygrał oba konkursy. Dla nas, Słoweńców, Planica to nie jest tylko miejsce, w którym odbywają się konkursy, to jest świątynia. Święte miejsce dla skoków narciarskich, myślę zresztą, że nie tylko słoweńskich. Wiele drużyn przyjeżdża tu latem i wiosną trenować. Dla mnie teraz każda wizyta w Planicy to świetna okazja do spotkania starych znajomych. Widuję się z Noriakim Kasaim, Janne Ahonenem, wydaje mi się też, że widziałem tu w tym roku Adama Małysza”– powiedział Peterka.
– „Letalnica jest niepodrabialna, magiczna. W porządku, może rekord świata został ustanowiony w Vikersundzie, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku odbierzemy go Norwegom.”– dodał Słoweniec.
Na pytanie o skoki poza granice 250 metra, oraz o możliwość przebudowy Letalnicy, odpowiedział:
„Mam tego świadomość, ale wszystko jest możliwe. Nasz sport idzie w takim kierunku, że zawsze trzeba bić się o rekordy. Minęły 23 lata odkąd Toni Nieminen skoczył w Planicy 200 metrów. Teraz już lata się 50 metrów dalej. To się nie zatrzyma.”– stwierdził Primoż.
Stwierdził również, że dla skoczków, takie dalekie loty to nic dobrego:
–” Uważam, że nie ma w tym nic dobrego. Ale niezależnie od mojej opinii świat idzie w tę stronę. Musimy nadążać. Skoczków też nikt nie pyta o zdanie, muszą latać coraz dalej dla sponsorów, kibiców, działaczy.”– powiedział legendarny skoczek.
Zapytany o swój o pierwszy skok na mamucim obiekcie, powiedział:
–„Puszczenie się z belki nie było proste, ale kiedy to już zrobiłem, nie miałem żadnego wyboru. Nie mogłem przecież wyhamować na rozbiegu! (śmiech) Wtedy byłem jeszcze bardzo młody. Później z każdym rokiem było mi coraz trudniej skoczyć. Przez ostatnie lata kariery byłem bardzo szczęśliwy, że nie musiałem startować w Planicy. Muszę to powiedzieć szczerze, bałem się. Nie chciałem latać. Pamiętam, co czułem, kiedy po raz ostatni skoczyłem z Velikanki. To było przerażające. Z każdym rokiem trudniejsze. Coraz mocniej trzymałem się belki, coraz trudniej było przekonać palce, żeby ją puściły. Jeśli jakiś skoczek powie mi, że nie boi się lotów, to od razu będę wiedział, że kłamie. Boi się i powinien się bać. Trzeba mieć respekt, bo inaczej wszystko może pójść źle.”
„Podszedłem wtedy do taty Roka Urbanca, który podziękował mi, że jego syn może dzięki mnie wystartować w lotach. Odpowiedziałem: „On jest jeszcze młody, niech skacze. Mnie już mamuty w ogóle nie interesują”.– dodał Słoweniec.
Odniósł się też do niesamowitego stylu lotu Domena Prevca:
„Widziałem zdjęcia, na których ma narty wysoko nad głową. To jest przerażające. Szczególnie lewa narta była nie tylko nad głową, ale nawet nad ramionami! Obserwowanie go jest jednocześnie straszne i imponujące. Nie jestem jego trenerem, ale uważam, że trzeba wprowadzić jakieś ograniczenia, bo Domen przesadza. Może sztab powinien wprowadzić w sprzęcie – butach, wiązaniach – takie modyfikacje, które uniemożliwią latanie w takim wychyleniu? Wiem, że jest to technicznie możliwe.”– powiedział Primoż.
„Nikt nigdy nie latał w ten sposób, Funaki tworzył jedną płaszczyznę z nartami, a Domen lata pod nimi. Ale szczerze mówiąc, to nie jest dobre i nie chodzi mi tylko o jego bezpieczeństwo. Przy takim ułożeniu ciała w końcowej fazie lotu nagle musi się wyprostować, traci prędkość i odległość. To na pewno nie jest dobra technika do lotów narciarskich. Niewykluczone, że więcej skoczków będzie próbowało naśladować Domena. Większość zawodów jest przecież rozgrywana właśnie na takich obiektach. Ale w lotach zawsze lepsi będą ci, którzy skaczą bardziej zachowawczo.”– stwierdził Peterka.
Stwierdził też, że całe Słoweńskie środowisko sporo się nauczyło na jego przypadku:
„Mimo wszystko mam wrażenie, że całe słoweńskie środowisko narciarskie sporo się nauczyło na moim przypadku. Wyciągnęli wnioski z moich błędów i z błędów tych osób, które miały się mną opiekować i mnie pilnować. Kiedy zacząłem osiągać pierwsze sukcesy, Słowenia była bardzo młodym krajem. Wszyscy razem uczyliśmy się dopiero mechanizmów radzenia sobie z sukcesami. Mam nadzieję, że ta nauka była wystarczająco skuteczna, żeby Domen Prevc nie poszedł w moje ślady. Chciałbym powiedzieć, że jestem przekonany, iż pójdzie inną drogą, ale na razie pozostaje mi mieć tylko nadzieję..”– stwierdził.
Zapytany o swoje błędy, powiedział:
„Ale właściwie, dlaczego mówimy o „błędach”? Miałem swoje życie, cieszyłem się nim, byłem tylko nastolatkiem. Czerpałem z wszystkiego wokół garściami. Byłem szczęśliwy. Ale pewnie gdyby środowisko nie uczyło się na mnie, tylko przede mną, to osiągnąłbym więcej.”– stwierdził Peterka.
„Ale wciąż nikt nie wie, jak sobie radzić z utalentowanym nastolatkiem, który nagle ma cały świat u stóp. Sam nie mam pojęcia, co należałoby zrobić. Pewnie gdyby ktoś po zwycięstwie w Zakopanem zamknął mnie na klucz w pokoju, to nie poznałbym nocnego życia pod Tatrami. A ono było naprawdę wspaniałe…”– powiedział Słoweniec.
Na koniec, stwierdził że przez zmiany, jakie nastąpiły z biegiem czasu, skoki narciarskie straciły swój urok:
„Skoki straciły swój urok, romantyzm. Mamy wszystkie przeliczniki za wiatr, za belkę. Pod skocznią trudno się zorientować, co właściwie się dzieje. Pamiętam jedne zawody w Falun, to był 1996 rok, skocznia K-90. Adam Małysz skoczył 101 metrów, a po chwili ja skoczyłem jeszcze 4 metry dalej. Przed tym konkursem nikt nie sądził, że tam w ogóle da się tak daleko latać. Na tym polegały skoki: poleć dalej, zgarnij rekord skoczni, nawet jeśli to niebezpieczne. Na tym właśnie polegał urok skoków, polegał na pokonywaniu granic. To były piękne czasy. Wiadomo było, że jak polecisz najdalej, to wygrasz. Teraz zdarza się, że ktoś skoczy 10 metrów bliżej, a i tak wyprzedzi rywala. Bez sensu. Czasami mam wrażenie, że dzisiejsi skoczkowie są jak roboty, nie sportowcy. Za moich czasów wieczorami siadaliśmy razem z „Goldim”, Francuzami, Włochami, Niemcami, byliśmy jedną grupą. Dzisiaj wieczorami w hotelu zawodników nikogo nie widać. Pustki.”– zakończył Primoż.
- Źródło: eurosport.onet.pl
- FOTO: eurosport.onet.pl