System KO Taładaja: Sensacja?! Horngacher wszystko to zaplanował

0
1102

Wszyscy jesteście w szoku, po tym co robili polscy skoczkowie podczas Turnieju Czterech Skoczni? Nie potraficie uwierzyć w to, że w prestiżowych zmaganiach dwa pierwsze miejsca padły łupem podopiecznych Stefana Horngachera, a niewiele zabrakło, by całe podium było polskie? Oczywiście, wszyscy jesteśmy szczęśliwi i aż trudno ukryć zdziwienie wielkim finałem zmagań TCS w Bischofshofen. Kamil Stoch dołączył do największych skoczków w dziejach, którzy sięgnęli po złoto IO i MŚ oraz po zwycięstwa w klasyfikacji generalnej PŚ i Vierschanzentournee. Natomiast Piotr Żyła udanie zaatakował podium TCS z czwartej pozycji i przesunął się w końcowym rozrachunku na drugie miejsce. A kilku punktów do finałowego „pudła” zabrakło Maciejowi Kotowi. Tak, to rzeczywiście szokuje, przypominając sobie to, co działo się jeszcze w poprzednim sezonie, kiedy trudno było o wejście do czołowej „10” konkursu pucharowego. Ale czy to w ogóle powinno nas dziwić?

Nie ulega wątpliwości fakt, że obecnie mamy najlepszą kadrę skoczków w historii. W Turnieju Czterech Skoczni dwa pierwsze miejsca na podium padły łupem „Biało-Czerwonych”. Trzech naszych skoczków grzeje miejsca w najlepszej „10” klasyfikacji Pucharu Świata, a Polska przewodzi w „generalce” Pucharu Narodów. Ba, po raz pierwszy udało nam się wygrać zawody drużynowe w ramach PŚ. Zaledwie dokonania kilku konkursów bieżącego sezonu wystarczyły, by przebić jakże ubogie wyniki sezonu 2015/2016. Istny cud. W ciągu roku skoczkowie, którzy nie tak dawno prezentowali się co najwyżej przeciętnie lub po prostu fatalnie, zaczęli czynić rzeczy wprost niewyobrażalne. Rok temu nie było tego błysku, który jakże jest potrzebny w skokach, istniała tylko bezradność. Tylko można było rozłożyć ręce. Teraz można wyłącznie klaskać i jeszcze do tego kłaniać się w pas. Polacy prezentują najbardziej powtarzalne skoki z całej pucharowej stawki i z konkursu na konkurs jest coraz stabilniej.

Polskie skoki przeszły w trybie przyspieszonym niezwykłą metamorfozę, a nasi dzielni reprezentanci prezentują w końcu pełnię swoich możliwości. A nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie przyjście Stefana Horngachera. Zastał dziecinny pokój pełny bałaganu, gdzie słychać było tylko płacz dziecka. Nie było w ogóle nastroju do zabawy, a szansa na uśmiech dziecka bardzo nikła. Wydawało się, że tego chaosu nie da się ogarnąć w stosunkowo krótkim czasie. Ale Horngacher to zrobił. Znalazł w każdym z zawodników najbardziej fundamentalne wady i pracował nad ich pozbyciem się, po czym kreował w każdym skoczku jego mocne strony, które miały przełożyć się na całokształt formy na skoczni. Widać to było już latem, ale bogatsi o doświadczenia lat poprzednich, gdzie dyspozycja letnia nie przekłada się na zimę, nie wydawaliśmy pochopnych wyroków. Okazało się jednak, że lato było zaledwie preludium do udanej zimy. Najpierw równe występy Macieja Kota, który nie zamierzał opuszczać pucharowej „dziesiątki”, później powrót na mistrzowski poziom Kamila Stocha, a teraz doszła jeszcze coraz lepsza dyspozycja Piotra Żyły, którego trener Horngacher zmusił do rezygnacji z kultowej już „fajeczki” nieprzynoszącej już efektów. Dwa miesiące pucharowej rywalizacji wystarczyły, by uformować piekielnie mocne trio na miarę elity PŚ. A to nie wszystko.

Nie tylko Stoch, Kot i Żyła przecież nam punktują w Pucharze Świata. W drugiej „dziesiątce” konkursów bardzo często widzimy Dawida Kubackiego i Stefana Hulę, prezentujących stabilną i przyzwoitą formę. Bardzo rzadko przydarzają się im słabsze próby, co daje nam w efekcie jedną ważną wiadomość – konkursy drużynowe w tym sezonie mogą być naszą domeną. Do tej pory, miewaliśmy pecha w „drużynówkach”, pojedyncze skoki decydowały o tym, że niewiele brakowało do wygranej lub do podium. W tym sezonie, wygraną w Klingenthal, w końcu przełamaliśmy złą passę i stanęliśmy na najwyższym stopniu podium jako zespół. Team na konkursy drużynowe mamy piekielnie mocny, a przecież walka o to czwarte miejsce może nam się rozwinąć. Kto wie, jak rozwinie się dyspozycja Jana Ziobro, u którego można dostrzec jakiś kierunek ku dobremu skakaniu. Można być pozytywnej nadziei, mimo tego, że skoki zawodników startujących na poziomie Pucharu Kontynentalnego wymagają jeszcze poprawy.

Występy Polaków w TCS pokazują wyraźnie, że nastrój w pokoju dziecinnym odwrócił się o 180 stopni – zabawki są na swoim miejscu, a dziecko pełne radości ułożyło zamek z klocków. Horngacher, niczym mityczny Herakles, uporządkował stajnię Augiasza i zaprowadził w niej ład, a pogubionym skoczkom pomógł wyjść na prostą. Wystarczyło tylko popracowanie nad podstawami sukcesu, które tkwią w głowie każdego z zawodnika, korekta detali technicznych i gotowe. Gwałtowny skok poczynań podopiecznych Austriaka niezwykle nas zaskoczył – dalekie skoki teraz dla Polaków to prosta sprawa. I w końcu powinniśmy odpowiedzieć na kluczowe pytanie – czy to w ogóle powinno nas dziwić?

Otóż nie, sztab Horngachera znalazł problem, który powodował paraliż naszych skoczków i niemożność oddawania przyzwoitych skoków. Poprzednia grupa trenerów myślała, że wszystko tkwi w kłopotach technicznych, a zapomnieli o sferze mentalnej zawodników. To tak jakby zacząć budowę domu, a nie postawić na początku fundamentów. Rok temu ten dom samoistnie runął. Od razu po przyjściu Horngacher zabrał się za przygotowanie fundamentu, a dopiero później postawił dom. Tym domem na solidnych fundamentach jest teraz nasza kadra – jeśli żaden nieprzewidziany czynnik zewnętrzny nie będzie chciał go zniszczyć, to może ona zdominować światowe skoki na jakiś czas.

Dla austriackiego trenera nie ma rzeczy niemożliwych, co potwierdziły skoki Polaków w Vierschanzentournee. Wszystko zostało dokładnie zaplanowane – krok po kroku skoczkowie będą rozwijać swoją formę, by osiągnęła ona szczyt i już nie spadła. Stefan Horngacher uwierzył w swoją wizję i wcielił ją w życie. Teraz pozostaje to wszystko utrzymać do końca sezonu, a przede wszystkim do Mistrzostw Świata w Lahti.


  • Źródło: Własne
  • FOTO: PAP / Grzegorz Momot